środa, 25 stycznia 2012

Pobyt dziecka w żłobku – punkt widzenia dziecka

To co dzieci mają w głowach to rodzicom do głowy nie przyjdzie. Ciągle głupoty i głupoty. Maleństwo uczy się potocznie mówiąc, brojąc. Wszystko jest interesujące. Mimo to wszystko na dzieci też nałożona jest rutyna.
Po zawiezieniu dziecka do żłobka, czeka go szereg rozmaitych zajęć.
Plan dnia żłobka:
6.00 – otwarcie placówki;
6.00 – 7.45 - zajęcia indywidualne, wspólna zabawa;
7.45 – 8.00 – gimnastyka poranna;
8.00 – 8.30 – śniadanie;
8.30 – 9.00 – toaleta;
9.00 – 11.00 – zajęcia dydaktyczne,
zabawy na świeżym powietrzu,
zajęcia korekcyjne,
zajęcia rytmiczne,
9.30 – 9.50 – drugie śniadanie;
11.20 -11.45 – obiad;
11.45 – 12.00 – toaleta;
12.00 – 13.30 – leżakowania;
14.00 – podwieczorek;
14.30 – 17.00 – zajęcia indywidualne;
17.00 – zamkniecie placówki;

Przy odbiorze dziecka często przy szafkach ubraniowych leżą prace dzieci: różne malowanki, sklejanki, odciśnięte dłonie, laurki itp. W domu mamy już teczkę prac maleństwa. Dziecko czasami jest bardzo zmęczone jak przyjedzie do domu, widać to od razu, jednak nigdy nie brak sił do zabaw.

Pobyt dziecka w żłobku – punkt widzenia rodzica

Wspaniałym widokiem dla rodzica jest widok bawiącego się malucha z innymi maleństwami. Dziecko jest wtedy w swoim żywiole. I te rozmowy dzieci ich językiem po prostu wspaniałość. Jednak i tu panuje pewna rutyna.
Moje maleństwo uczęszcza do żłobka juz 16 miesięcy. Pierwsze pół roku to chyba więcej była z nami w domu niż w placówce, ale opłacało się. Te wszystkie rehabilitacje itp. były konieczne. I to chyba przez nie zdecydowaliśmy się na żłobek integracyjny. Początki nie były łatwe, potrafiła się łza zakręcić w oku przy oddawaniu malucha.
W tym momencie moja 23 miesięczna dziewczynka jest już „weteranem” żłobków. Nie boi się rozłąki jak jest u dziadków, czy ciotek. Naprawdę dużo się nauczyła np. robienie do nocnika, tańce no i jest bardzo kumata. Wiem, że jakby nie była w żłobku też by się tego nauczyła, ale pewnie później. Poza tym te wszystkie ich zabawy, bale przebierańców, za rączki w kółeczku, w domu tego byśmy jej nie pokazali.
Dzień z życia rodzica nie należy do najłatwiejszych. Nie ma, że boli, że się nie chce. Trzeba i tyle. Rozkład dnia:
- 6.00 pobudka dziecka, 20min się budzi leżąc sobie;
- 6.20 dostaje mleko;
- 6.30 ubieranie maluszka;
- 6.50 wyjście do żłobka w wózku;
- 7.00 żłobek;
- 15.00 odbieramy dziecko;
- 15.10 plac zabaw koło bloku;
- 15.30-16.00 powrót do domu;
- 16.00 + am, aa, i zabawy;
- 20.00 aaa kotki dwa – dziecko mówi „kotika” – po prostu idzie spać;
Powyższy taki tam plan jest opcją zimową. Żona zawozi dziecko, ja odbieram. Oczywiście żona też między czasie w tym planie przygotowuje się do pracy.
Nie jest to łatwe, ale póki co dajemy radę. Wspaniale jest bawić się z dzieckiem z dobrym humorem. Czego rodzicowi potrzeba więcej.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Co robić, by dziecko mniej chorowało

Ostatnio, gdy odbierałem dziecko ze żłobka zauważyłem ciekawy artykuł na tablicy ogłoszeń napisany przez tamtejszych lekarzy. Artykuł jest bardzo przydatny i konkretny. Z żoną rozwiesiliśmy go w kuchni zamiast kalendarza. Naprawdę polecam. W naszym przypadku te rady się sprawdzają. Dziecko nam o wiele rzadziej choruje niż wcześniej.

"Co robić, by dziecko mniej chorowało

Co robić, by dziecko mniej chorowało? Hartować je!

Z nastaniem jesieni zaczynają się infekcje. Winien jest brak ruchu na świeżym powietrzu, nagle zmiany temperatur, a także koniec sezonu na owoce. Szczególnie podatne na jesienne choroby są dzieci – ich układ odpornościowy nie jest jeszcze należycie doświadczony w walce z intruzami.

Zwykle zaczyna się od tak zwanego przeziębienia, czyli uaktywnienia wirusów wskutek przechłodzenia organizmu. Stosunkowo szybko może ono przejść w bakteryjna infekcję ucha, gardła, zatok czy oskrzeli. Wtedy maluch choruje kilkanaście dni i najczęściej trzeba podać antybiotyk: dziecko jest po takiej infekcji i kuracji osłabione i po jakimś czasie często znowu choruje. Robi się błędne koło. Jak je przerwać?

Zimny wychów

Wciąż jeszcze pokutuje przekonanie, że dziecko należy ubierać jak najcieplej i wychodzić z nim tylko przy dobrej pogodzie. Żeby nie zachorowało. Nic błędniejszego! Przegrzewany maluch ma niewyćwiczony system termoregulacji – źle znosi różnice temperatur, szybko marznie i łatwo choruje. A zatem temperatura w mieszkaniu nie powinna przekraczać 19, 20°C ( pokoje trzeba codziennie wietrzyć, a w nocy dobrze jest nawilżać powietrze – zwłaszcza gdy grzeją kaloryfery). Możesz wieszać na grzejniku pojemnik z wodą ( często go wyparzaj, bo łatwo staje się siedliskiem bakterii) lub mokre ręczniki albo włączać na noc nawilżacz. Łóżeczko dziecka powinno stać jak najdalej od kaloryfera.

Do wód!

Dziecku bardzo służy zmiana klimatu. Przy częstych infekcjach górnych dróg oddechowych najlepsze jest morze lub niewysokie góry ( Rabka, Krynica Górska ). Zbawienne działanie mają też wakacje wśród iglastych lasów. Żeby kuracja klimatyczna dała efekty, pobyt powinien trwać co najmniej dwa tygodnie.

Kiedy wybierzesz się z malcem na wakacje, pamiętaj, że „zimna woda zdrowa woda” i pozwól mu brodzić przy brzegu także w chłodniejsze dni. A kiedy wrócicie do domu, maluch może przed kąpielą podreptać przez dwie minuty w zimnej wodzie nalanej do wanny. Trzy-, czterolatek polubi pewnie zabawę w zimny-ciepły prysznic ( polewaj go przez minutę ciepłą, a potem przez 30 sekund zimna wodą, i tak parę razy na przemian). Po każdej takiej hartującej kąpieli mocno wytrzyj dziecko ręcznikiem, włóż mu piżamkę, ciepłe skarpetki i połóż do łóżka. Hartowanie należy rozpocząć, gdy na dworze jest ciepło i prowadzić przez kilka miesięcy.

Najlepsze witaminy

Nic nie zastąpi naturalnych witamin i soli mineralnych w warzywach i owocach. Zamiast więc płacić za substytuty, warto poświęcić trochę czasu na właściwe skomponowanie jesiennego menu malucha.
Czego dziecku potrzeba:

witamina C – poprawia apetyt, wzmacnia odporność. Najwięcej jest jej w owocach kiwi, porzeczkach, truskawkach, malinach, w owocach dzikiej róży, a także w warzywach: pomidorach, sałacie, kalafiorze, brokułach.

witamina A – zapobiega zakażeniom, poprawia wzrok. Jest w marchewce, morelach, brzoskwiniach, czarnych porzeczkach, jagodach.

witaminy z grupy B – wzmacniają organizm, są niezbędne w przemianie białek, tłuszczów cukrów. Znajdziemy je w warzywach strączkowych, bananach, morelach, śliwkach, figach.

żelazo – jest składnikiem czerwonych ciałek krwi. Anemia poważnie osłabia odporność organizmu. Żelazo jest w zielonych warzywach, czerwonym mięsie, soi.

Wszystkie te niezbędne dla zdrowia składniki, a także inne, nie mniej ważne witaminy i sole mineralne, zapewniamy maluchowi, stosując dietę jak najbardziej urozmaiconą.

Warzywa i owoce podawaj tak, by nie niszczyć cennych witamin. Obieraj je więc jak najcieniej, a surówki przyrządzaj tuż przed jedzeniem. Jarzyny gotuj krótko, najlepiej na parze. Kiedy skończy sie sezon na świeże owoce i warzywa, pozostają mrożonki ( zamrażanie nie niszczy witamin ani związków mineralnych). Pamiętaj jednak, by warzywa mrożone gotować krócej niż świeże. Warto od czasu do czasu przemycić maluchowi trochę uodporniającego chrzanu, czosnku czy cebuli. A gotowe owocowe herbatki wzbogacać sokiem z malin, aronii lub czarnej porzeczki.

Żywe kultury

Oprócz bakterii chorobotwórczych są i takie, które nam sprzyjają, bo „mieszkając” w skórze, w jelitach, w gardle i w nosie, stanowią naturalną zaporę dla szczepów naprawdę groźnych. Po każdej infekcji tych dobrych bakterii ubywa, zwłaszcza jeśli trzeba było przyjmować antybiotyki. Najbardziej cierpi na tym flora jelitowa, która w dużej mierze chroni nas przed zatruciami pokarmowymi. Dlatego w czasie kuracji antybiotykowej malec powinien brać probiotyki ( Enterol, Trillac, Lakeid lub Lacidofil), by w ten sposób wesprzeć zdziesiątkowaną armię naturalnych sprzymierzeńców. Ale i na co dzień warto pamiętać o tzw. probiotykach, które znaleźć można jogurtach i innych produktach mlecznych, zawierających „ żywe kultury bakterii” ( ostatnio zaczęto je dawać do mleka modyfikowanego, np. Nestle Bifidus).

Odporność w pigułce

Dzięki hartowaniu i odpowiedniej diecie maluch choruje rzadziej i lżej. Jednak zupełnie uchronić dziecko przed infekcjami nie sposób. Ale – powiedzmy na pociechę – samo chorowanie również uodparnia, bo walcząc z zarazkami organizm wytwarza przeciwciała i coraz lepiej potrafi się bronić.

Kiedy dziecko idzie do przedszkola po raz pierwszy styka się z dużą grupą dzieci, bardzo często łapie infekcje – kicha, kaszle, gorączkuje. To normalne, nawet jeśli zdarza mu się to osiem razy do roku. Jeżeli jednak choruje raz za razem, warto poradzić się lekarza, jak wzmocnić odporność malca ( a przedtem wspólnie rozważyć, czy przyczyną nawracających chorób nie jest przypadkiem alergia).

Tak zwane szczepionki uodparniające zawierają szereg spreparowanych bakterii – tych, które najczęściej wywołują infekcje. Organizm ćwiczy na nich linię obrony. Wśród lekarzy jest tyluż zwolenników, co i przeciwników tych preparatów. Układ odpornościowy dziecka jest i tak przeciążony szczepieniami obowiązkowymi, ale nawracające infekcje i częste kuracje antybiotykowe też przecież nie wychodzą mu na dobre. Jeśli juz podawać szczepionki, to dopiero powyżej 4 roku życia, żeby dać organizmowi szansę na wytworzenie naturalnej odporności – co do tego pediatrzy są na ogół zgodni. Później lekarz, ale tylko ten, który dobrze zna dziecko, może mu ewentualnie przepisać Luivac, Bronchoaxon, Ribomunyl czy IRS19. Ze skutecznością takich szczepionek jest bardzo różnie – niektórym maluchom chorowanie przechodzi jak ręka odjął, u innych wcale nie widać zmiany na lepsze.

Uśmiech zdrowia

Dzieci pogodne wychowywane w szczęśliwej rodzinie, chorują mniej i łagodniej przechodzą infekcje. Każdy stres, tęsknota za kimś bliskim odbija się gwałtownym spadkiem odporności. Nie dziw się wiec, że twój maluch zachorował, ledwo wyjechałeś, czy niedługo po jakichś burzliwych rodzinnych przejściach. Dziecko wszystko przeżywa silniej, niż nam się wydaje. Dbaj o jego dobry nastrój, żartuj i śmiej się razem z nim, dawaj mu odczuć, jak bardzo jest kochane, a będzie silniejsze i duchem i ciałem. W końcu nie od dziś wiadomo, że śmiech to zdrowie, a szczęśliwi żyją dłużej.

Nie narażaj dziecka

* Jeżeli któryś z domowników jest chory, ogranicz jego kontakty z dzieckiem do minimum. Przypilnuj też, by używał tylko jednorazowych chusteczek, zasłaniał usta, kaszląc czy kichając i nie korzystał z tych samych naczyń co dziecko. Nigdy nie zabieraj malca na wizyty do szpitala. W „sezonie na infekcje” unikajcie dużych skupisk ludzi – tramwajów, autobusów, supermarketów.
* Nie pal i nie pozwól, by inni palili przy dziecku. Dym tytoniowy poraża rzęski nabłonka dróg oddechowych, przez co nie mogą one skutecznie usuwać zarazków. Dzieci palaczy zdecydowanie częściej chorują."

czwartek, 22 września 2011

Dzidzia – Napięcie mięśniowe, przebieg problemu

Jako rodzice często borykamy się z problemami zdrowotnymi naszych pociech. Nieraz nawet świeżo urodzone dziecko od początku nie wykazuje jakiś znacznych problemów z napięciem mięśniowym. Najszybciej problemy te można zauważyć u maluszka w 3 miesiącu życia. Do końca nie jest znana przyczyna pojawiania się niewłaściwego napięcia mięśniowego.
Nieprawidłowe napięcie mięśniowe to bardzo ważna informacja o stanie i funkcjonowaniu ośrodkowego układu nerwowego i mózgu maluszka. Może ona świadczyć również o chorobach genetycznych i metabolicznych. Od prawidłowego napięcia mięśni zależy rozwój ruchowy dziecka, pokonywanie jego kolejnych etapów, takich jak siadanie, wstawanie, chodzenie.
Kiedy dowiedzieliśmy się z żoną, że nasze dziecko ma ten problem, zastanawialiśmy się skąd u naszej pociechy pojawiło się osłabione napięcie mięśniowe. Podczas rutynowej wizyty u pediatry pani doktor stwierdziła, że nasza córeczka ma z tym problem. Dostaliśmy skierowanie do poradni rehabilitacyjnej. Tam po konsultacji z kolejnym lekarzem dostaliśmy skierowanie do neurologa dziecięcego, na USG przezciemiączkowe główki, oraz na badanie dna oka.
Na początku córeczka miała robione USG, z którego wyszły bardzo dobre wyniki świadczące o tym, że dziecko rozwija się prawidłowo umysłowo. Kolejne badanie było u okulisty. Pani doktor, która robiła badanie naszemu dziecku stwierdziła, że nie ma uszkodzenia nerwu wzrokowego co było bardzo dobrą wiadomością.
Z tymi wynikami udaliśmy się do neurologa dziecięcego, który po obejrzeniu wyników stwierdził, że maluszek ma faktycznie słabe mięsnie, ale ponieważ nie było uszkodzenia nerwów i zmian w mózgu, dziecko jest zdrowe tylko sfera ruchowa jest lekko opóźniona. Pani doktor zaleciła naszej córeczce rehabilitację.
By pomoc dziecku nadgonić zaległości potrzebna jest właśnie rehabilitacja. Jest ich kilka. O wyborze decyduje lekarz wspólnie z rodzicami. Najczęściej stosowane są dwie metody: Vojty i NDT-Bobath.
Pierwsza przynosi szybkie efekty, ale nie jest zbyt przyjemna dla dziecka (podczas ćwiczeń maluchy często płaczą z powodu dyskomfortu). Polega na uciskaniu określonych punktów na ciele. Ich pobudzanie powoduje „naprawę” mózgu. Aby przyniosła skutek, ćwiczenia powinny być wykonywane systematycznie 4x dziennie.
Łagodniejsza jest metoda NDT-Bobath – usprawnia dziecko poprzez dostarczanie mu odpowiednich doznań czuciowych i ruchowych. Ruchy ćwiczone z terapeutą rodzice utrwalają w domu przez prawidłową pielęgnację, karmienie, noszenie czy zabawę.
Naszej kruszynce zalecono metodę NDT Bobath, z czego się ucieszyliśmy z żoną. Córeczka miała ćwiczenia w domu z rehabilitantką 1 godzinne 2 razy w tygodniu.
Kiedyś zapytałem się rehabilitantki skąd wziął się problem u naszego dziecka, odpowiedziała mi, że przyczyn było kilka. Ponieważ żona miała ciąże zagrożoną i wystąpiło krwawienie to była jedna przyczyna. Drugi powód to taki, że żona miała z córką konflikt serologiczny w czynnikach Rh.
Ponoć to były 2 główne przyczyny, które spowodowały pojawienie się problemu.
Słyszałem, że nawet w Niemczech kobiety, które nie miały problemów z ciążą, rodziły dzieci z tym problemem i że jest to też kwestia genów.
Moja żona brala również Nospe w ciąży ze względu na zagrożenie, a i tu ponoć używanie tego leku w ciąży wpływa na pojawienie się napięcia.
Nie jest do końca znana przyczyna pojawiania się tych problemów u dzieci. Z tego co wiem dziecko ma czas do 2 lat by zacząć chodzić. Córeczka jak skończyła 7,5 miesięcy to nadal miała rehabilitację, ale już w żłobku. Cały czas była pod kontrolą neurologa, rehabilitantki i okulisty. Jak miała 12 miesięcy to raczkowała, podnosiła się ale nie chodziła jeszcze samodzielnie tylko trzymana za rączki.
Im szybciej lekarze wykryją te problemy, tym szybciej przy pomocy rehabilitacji można dziecku pomoc nadgonić zaległości. Problem faktycznie jest do opanowania, ale trzeba dziecku pomóc i powinno się 1 raz dziennie ćwiczyć z nim w domu, choć zależy to od metody rehabilitacji. Ważne by pamiętać, żeby chodzić na regularne wizyty do neurologa i okulisty.
Teraz już z wielką radością mogę napisać: koniec tych dręczących badań. Mieliśmy ostatnią wizytę w poradni rehabilitacyjnej i jesteśmy bardzo szczęśliwi. Dzidzia ma już prawie 19 miesięcy i broi, aż się kurzy. Uczęszcza w końcu do zwykłego żłobka.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Żłobkowe nieprzewidziane problemy

Kto by pomyślał. Ile to rodzice muszą sobie włosów z głowy powyrywać, ile muszą pokonać trudności, żeby maleństwo miało jak najlepiej. Często przychodzą takie chwile, że wszystko idzie pod górkę, same przeciwności trudno jest być super rodzicem. Mimo szczerych chęci niektórych problemów nie można od razu przeskoczyć. Jednak mimo tego całego zaplątanego bałaganu uśmiech dziecka wyjaśnia wszystko.

Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie. Poszukaliśmy dla dzidziusia żłobek w miarę blisko naszego domu. Złożyliśmy wszystkie potrzebne tam dokumenty. Po krótkim czasie dowiedzieliśmy się, że maleństwo dostało się. Ucieszyliśmy się niesłychanie, nie sądziliśmy, że wszystko tak łatwo pójdzie. Kierowniczka żłobka poprosiła nas tylko o uzupełnienie dodatkowych papierów. Między innymi potrzebne było zaświadczenie od lekarza pediatry, że mała może uczęszczać do zwykłego żłobka. NO I ZACZĘŁO SIĘ.
Podczas wizyty miny nam zrzędły. Myśleliśmy, że to jakiś żart. Jednak to nie był żart. Otóż lekarze mają jakieś szablony pokazujące co dziecko powinno umieć na danym etapie rozwoju. No i wyszło, że maleństwo ma zaległości i NIE MOŻE IŚĆ DO ZWYKŁEGO ŻŁOBKA. Dostaliśmy zaraz całą serię skierować do lekarzy specjalistów: poradnia rehabilitacyjna, neurolog, okulista. Oczywiście zasięgnęliśmy porady innego pediatry nie mówiąc o wcześniejszej wizycie i wyszło to samo. Po powrocie do domu byliśmy załamani, dziadkowie też nie mogli uwierzyć. Uwierzcie, że dostaliśmy taki cios, że nie mogliśmy się pozbierać.
Pozostało nam tylko jedno – trzeba nadrobić zaległości. Coraz bardziej myśleliśmy o rezygnacji ze żłobka. Krótko po wizycie udaliśmy się do dowodzącej żłobkiem i opowiedzieliśmy o naszym problemie. Kierowniczka była bardzo miła, uspokoiła nas. Powiedziała, że najlepszym rozwiązaniem dla dziecka byłoby wzięcie niani i zapraszaniem do domu rehabilitantki. Pomogła też w załatwieniu żłobka integracyjnego. I tak też zrobiliśmy.
Najpierw odwiedziliśmy lekarzy specjalistów. Okulista badał dno oka dzidziusia i wszystko wyszło w porządku. Pani neurolog miała stwierdzenia podobne jak pediatra. W poradni rehabilitacyjnej było najgorzej. Ten płacz innych dzieci rehabilitowanych. Straszne to było. Nikomu nie życzę odwiedzin tam. Na szczęście pani doktor była sympatyczna, maleństwo nie bało się. Ale to co ona robiła z maluchem to był szok, jakieś podrzuty, przerzuty, szarpanie za kończyny. Krzyknęliśmy co pani robi. Ona spokojnie, takie są procedury badań. No i po badaniu stwierdziła, że konieczne są rehabilitacje, dziecko powinno więcej umieć, powinno mieć silniejsze mięśnie. Spodziewaliśmy się po tym wszystkim takiej odpowiedzi.
Przez cały wrzesień dziecko było pod opieką babć, nas i znajomych. Dwa razy w tygodniu przyjeżdżała rehabilitantka. Nie mogliśmy sobie finansowo pozwolić na nianie i rehabilitantkę. Jakoś ten wrzesień minął. Od początku października zaczął się żłobek integracyjny. Dopiero od tego momentu, bo wcześniej nie było miejsc. O dalszych problemach żłobkowych opiszę w następnych postach.

Bardzo dużo wysiłku szczególnie psychicznego nas to wszystko kosztowało. Ale czego nie zrobi się dla swojej pociechy. Rodzic jest wstanie stanąć na głowie, aby pomóc dziecku.

środa, 16 marca 2011

Kluczowa decyzja. Dom czy żłobek?

To jest właśnie ta, jedna z największych bolączek rodziców. Masa przemyśleń, a odpowiedź bardzo trudno znaleźć. Wiadomo, że chcemy dla dzidziusia jak najlepiej. Wybór jest trudny, trzeba na coś się zdecydować.
Napiszę od razu, my zdecydowaliśmy się na żłobek, kiedy nasza dzidzia miała lekko ponad 6 miesięcy. Żona musiała wrócić do pracy więc decyzja musiała paść. Nie było to lekkie. Mieliśmy masę wątpliwości co do tego.

Rozważaliśmy różne opcje: pomoc babci, znajomych, żłobek czy opiekunka.
Zaczęliśmy od szukania opiekunek. Wyglądało to jak casting. Było u nas masę kobietek. Młodsze i starsze, większość PALĄCYCH ( mówiły, że tylko popalają ). Właśnie te co się nadawały, te co były bardzo miłe i robiły super wrażenie to paliły. Nie chcieliśmy w domu palaczy więc one odeszły zaraz na bok. Były też inne, może nie tak super jak ‘palaczki’, ale ile chciały za godzinę. Nie było nas stać na aż tak wielki wydatek.
Nie chcieliśmy patrzeć na pieniądze, chcieliśmy kierować się tylko i wyłącznie dobrem dziecka. Nie poszło po naszej myśli, bo wydatek rzędu ponad tysiąc złotych na miesiąc był dla nas abstrakcją. Jest to ponad 12 tysięcy złotych rocznie.
I tak po chyba 30-stu castingach opcja opiekunek poległa.

Drugą opcją jaką wzięliśmy pod uwagę to były babcie i znajomi. Typu:
Poniedziałek – pierwsza babcia
Wtorek – pierwsza babcia
Środa – znajoma
Czwartek – Druga babcia
Piątek – Druga babcia
Ciągła opieka jednej ze stron w naszym przypadku nie była możliwa. To by było dla wszystkich męczące, bo oby dwie babcie są dojezdne ( jeżeli opieka by była u nas w domu ).
Nie chcieliśmy codziennie tak daleko wozić dziecka do babć. To by była mordęga dla dziecka. Sam dojazd wykluczał tę opcję.
Istnieje jeszcze jeden duży minus tego wariantu. Babcię są teściowymi. A teściowa to teściowa. Może namieszać w życiu rodzinnym, bądź też nie. Zauważyliśmy to z doświadczenia, że pomoc na krótką metę jest super. Na dłuższą metę staje się uciążliwa i męcząca. Zrezygnowaliśmy z tego wariantu, ale nie ostatecznie.

No i ostatnia opcja – żłobek. Tu jest tak dużo minusów jak i plusów.
Plusy:
- opłaty do 300 zł. na miesiąc;
- przebywanie dziecka w grupie innych dzieci, można uniknąć syndromu jedynaka;
- profesjonalna opieka nad naszym maleństwem;
- szybki rozwój dziecka;
- bardzo miła kadra;

Wady
- na jedną opiekunkę często przypada od 4 do 5 dzieci;
- ścisły harmonogram dnia dla dzieci ( o konkretnych godzinach jedzenie, spanie, zabawy );
- codzienne zawożenie;
- częste choroby dziecka ( głównie przeziębienia – wtedy dziecko w domu pod opieką rodziców lub babć ). O tych chorobach to opisze w innych postach bo część z nich to była ewidentnie z naszej winy.
No i wybraliśmy żłobek.

Była to decyzja bardzo trudna. Jedna z trudniejszych jaką podjęliśmy. Oczywiście babć nie wykluczyliśmy. Jest tysiące powodów ,dla których pomoc babć jest czasami bardzo potrzebna.

piątek, 18 lutego 2011

Niebezpieczeństwa czyhające na dziecko

Mimo najszczerszych chęci rodziców zawsze zdarzają się jakieś sytuacje nie do przywidzenia. I tu są te fajne, śmieszne i te nie śmieszne, aż mrożące krew w żyłach zdarzenia. Jest to nieuniknione. Jednak podejmując zawczasu środki zapobiegawcze można przynajmniej po części uniknąć tych negatywnych przygód.
Pierwszą zasadniczą sprawą jest zabezpieczenie wszystkich kontaktów w zasięgu rączek dziecka. Są specjalne nakładki na gniazda. Ale to nie wszystko. Moja dzidzia na siłę wpychała paluszki pod gniazdko. Musieliśmy wszystkie lepiej umocować, a tych co nie szło wymienić.
Następną ważną sprawą jest zwrócenie szczególnej uwagi rodzica podczas noszenia dziecka. Trzeba uważać na główkę dzidziusia, aby nie poobijać o futryny, czy szafy. Wydaje się to oczywiste, ale po dłuższym noszeniu można się zapomnieć. Nam też wielokrotnie dzidzia uniknęła „kraks” o mały włos. Należy też pousuwać z przejść różne przedmioty o które moglibyśmy się przewrócić z dzidzią. No i po schodach powoli. Należy pamiętać, że lepiej się gdzieś spóźnić z dzidzią niż narobić sobie draki. Podczas noszenia dzidzi rodzic musi mieć po prostu wyobraźnię.
Najgorszym przekleństwem dla maluchów są wrzątki. Tutaj przewrażliwiam, jak najdalej z dzieckiem od gorących rzeczy. Jak coś się przydarzy to zaraz do zimnej wody i do szpitala lub wzywać pogotowie. W takich przypadkach nie ma żartów.
Na spacerach też czają się niebezpieczeństwa. Uważajmy jak tylko się da. Zapinajmy dzidzię w pasy na wózku spacerowym. O zabezpieczeniu przed owadami opisywałem wcześniej. Nie pozwólmy, aby dzidzia zmokła, zmarzła, spociła się, opaliła się na słońcu w upalny dzień.
Dużym niewychowaniem naszego społeczeństwa jest zachowanie w autobusach. Większość myśli tylko o sobie, na szczęście są rzadkie wyjątki. Nikt nie pomyśli, aby pomóc wnieść wózek albo zrobić trochę miejsca. W takich przypadkach musimy bronić nasze maleństwo i co niektórych opierniczyć. Wtedy dzidzia może nam się rozpłakać, ale co zrobić, w takim kraju żyjemy.
Wracając do zacisza domowego zabezpieczmy także wszystkie ostre przedmioty.
Niby to wszystko wydaje się banalne. W rzeczywistości wszystko takie oczywiste nie jest. Nasze maleństwo jest naszym największym skarbem. Musimy przebrnąć przez wszystkie utrudnienia i po prostu dać radę. Uśmiech dzidzi uspokoi wszystkie nasze nerwy.

sobota, 29 stycznia 2011

Dziecko na spacerze

Każde dziecko potrzebuje dotlenienia dlatego tak dużą uwagę przykułem do wietrzenia mieszkań. Ale co zrobić, jak na zewnątrz jest duży mróz. Wiadomo, że nie wyjdziemy. Tylko w razie potrzeby do lekarza. Jest na to sposób.
- Jest to ubranie dzidzi jak do wyjścia na zewnątrz. Przygotowanie wózka w pokoju. Położenie dziecka do wózka. Okrycie go: my kładliśmy na spód i na zewnątrz kocyk. Potem pokrowiec na wózek i otwieraliśmy lekko okno. Jak dzidzia jest ubrana to trzeba wszystko wykonywać w miarę szybko, aby się nie spociła. Potem my się ubieramy i jeździmy z dzieckiem po pokoju. I tak jednocześnie mamy mini spacer i wietrzenie mieszkania. Pamiętajmy tu o jednym, żeby drzwi od pokoju były zamknięte, by nie wychłodzić pokoju dziecka. Trzeba będzie ją w końcu w cieple rozebrać.
Ten sposób jest przydatny także jak jest w miarę ciepło, a deszczowo. Nasza dzidzia urodziła się w lutym więc nie było wyboru. U nas taki mini spacer trwał około 1 godziny. Przydatny jest w pogotowiu smoczek, zdecydowanie przydatny.
- Jak Aura jest bardziej sprzyjająca to można wyjść w końcu na dwór. Dużą przeszkodą może okazać się znowu wózek. Bo jak tatuś musiał wrócić do pracy to wszystko spadło na mamę. A znoszenie ciężkiego wózka z 3-go piętra to horror. Dlatego tak ważny jest dobór wózka jak opisywałem we wcześniejszych postach. Na szczęście nasz był w miarę lekki. Składaliśmy stelaż i braliśmy go na ramię. W drugiej ręce gondola – te uchwyty w niej to zbawienie. I tak na dół. Potem przy wyjściu z klatki rozkładanie stelaża i wpięcie gondoli. Po prostu banał. A wnoszenie jest odwrotnością czynności poprzednich i tyle.
Sam spacer jest bardzo przydatny jak i dla dzidzi jak i dla zmordowanej mamy. My staraliśmy się głównie jeździć po lesie by pooddychać świeżością. Zdecydowanie nie polecam dłuższych pobytów w sklepach bo dzidzia zaraz się spoci. A jak już bardzo musimy to trzeba dziecko po prostu rozebrać. My nawet do dzisiaj nie byliśmy z dzieckiem w żadnym hipermarkecie bo po co. Tworzyliśmy wspólnie listę większych zakupów w domu i tatuś albo mamusia robiła zakupy.
Też unikaliśmy tych mocno ruchliwych ulic bo po co wdychać spaliny.
Należy także pamiętać o akcesoriach na spacer. Jak jest zima to pampers nie potrzebny bo jeździmy blisko domu. Ale podstawa to cieple piciu w butelce schowane od wewnętrznej strony kurtki. No i smoczek. Jak się zrobiło ciepło to w lesie pojawiały się złośliwe owady. Tu pomagała moskitiera i aerozol na latające owady dla dzieci. I to starczało. Na słońce pomagała parasolka.
Takie spacery są cudowne, dzieci to uwielbiają. Rodzice się lepiej czują po przechadzce. Inaczej mówiąc same plusy.

czwartek, 27 stycznia 2011

Dziecko – pierwszy miesiąc

Jak to pięknie oglądać swoje dziecko jak powolutku dorasta. Czego chcieć więcej mogą rodzice. Dzidzia wydaje już pierwsze dźwięki, typu eee no i płacz to też dźwięk. Naprawdę rewelacja.
Z moją dzidzią to było tak jak pewnie z innymi dziećmi. Ale nie ma co porównywać, bo w końcu każde dziecko jest inne. Przez cały czas stosowaliśmy jeszcze pampersy firmy Pampers. Nie chcieliśmy na tym oszczędzać. Tak samo mieliśmy z chusteczkami, kupowaliśmy te dobrze nawilżane. Mieliśmy tylko kłopot z chusteczkami Babydream, bo miała na to uczulenie i krostki wychodziły.
Usypianie dzidzi też weszło już w rutynę, karuzelka sprawdziła się i rady z powyższych postów. Coraz częściej ma głęboki sen. Aż tak głęboki, że nawet hałasujący sąsiad wiertarką udarową jej nie ruszał. Jedno co zauważyliśmy to, że maleństwo miało już pierwsze sny co było widać jak rączkami wymachiwała w śnie.
Dziecko chce się coraz częściej bawić. Moja uwielbiała głupoty. Głupie miny. Ma już łaskotki pod paszkami i na szyjce. Lubi się „hihrać” z zabaw. Fajne jest to, że te głupoty ma cały czas w głowie, nawet dzisiaj. I to jest super.
Jak płacze to trzeba ja na rączki wziąć. Przytulić ukochać i załatwione. Uwielbia do dzisiaj jak się jej śpiewa ale tylko wesołe piosenki, nie te wolne i smutne.
Jeżeli chodzi o jedzenie to już całkowicie przeszliśmy na to modyfikowane. Nie mieliśmy wyjścia. Piła bez problemu. Chociaż osobiście mogę powiedzieć, że w smaku to totalna lipa. Próbowałem, smakowałem i nie wiem co tak dzieciom w tym smakuje. Jak już nie chciała pić to resztę wylewałem bo nie szło tego pić. Cały czas używaliśmy dobrze przegotowaną wodę z kranu.
Na początku 2 miesiąca czekała nas wizyta druga wizyta u pediatry no i USG bioderek.
Najśmieszniej mieliśmy z ciuszkami. Po miesiącu było trzeba część odstawić na bok bo za małe. Niektóre były zupełnie nowe ani razu nie używane.
Podsumowując pierwszy miesiąc to ciężko opisać radość w serach rodziców. Było cudownie mimo trudności. Na początku dzidzia dużo śpi nawet 20 godzin w ciągu doby. Potem staje się starsza i wszystko powoli się zmienia

wtorek, 25 stycznia 2011

Dzidzia i ciemieniucha

Tu od razu uspokajam. To nic groźnego dla dzidziusia, może go jedynie trochę po swędzić. Ale są na to sposoby i idzie to opanować.
Ciemieniucha to coś jak łupież u dorosłych. Tyle że trochę „brzydziej” to wygląda. Na początku zdębieliśmy. O co chodzi? Co to? Rzeczywiście brzydko to wygląda i ewidentnie szpeci dziecko.
Więc jeżeli zobaczymy na główce dziecka płaty łupieżu to nie ma obaw. Wystarczy wziąć myjkę dziecka. Namoczyć ją w ciepłej wodzie i delikatnie to zmyć. W skrajnych przypadkach należy posmarować dziecku główkę oliwką bambino. Ale kto by chciał cały dzień i noc mieć na głowie oliwkę. My oliwki nie stosowaliśmy, myjka w zupełności nam starczyła.
Tak od razu to nie schodzi. U nas to trwało tydzień.